września 27, 2023

Od Hectora do Teosi

 Hector spogląda ze znudzeniem na wijące się u jego stóp ciało. Na tym etapie nie można już nazwać byłego dłużnika po prostu człowiekiem, nie w tym stanie. Kości powyginane, miejscami roztrzaskane, wystawały z różnych fragmentów poszczególnych kończyn. Złamania na tyle uwypuklone i charakterystyczne, że niejeden student medycyny mógłby na ich podstawie poćwiczyć do zaliczenia z anatomii. Obtoczone zaschniętą, czarniawą cieczą, która wypaliła większość skóry, pozostawiając jątrzące się przyspieszoną gangreną suche, rozszarpane płaty mięśni. Mężczyzna delektuje się tym widokiem, zaciągając się dymem papierosowym. Zgromadzone przy nodze szczury dziubią niespiesznie, wgryzają się mało zachłannie w dostępne kawałki mięsa. Dawno nażarły się na tyle, że teraz jedynie żerowały dla smaku.
Szatyn wypuszcza obłok dymu, żeby zrobić jedno czy dwa kółka. Oba nie wyszły, zbyt krzywe i pokraczne. Nie zwraca na nie uwagi.
— I było się rzucać? — pyta w eter, nie oczekując odpowiedzi, ale dla własnej satysfakcji sprzedaje ciału kopniaka.
Wie, że staruch nie stracił przytomności. Dawno błagania i krzyki o pomoc zlały się z bolesnymi sapnięciami i jękami, żeby ostatecznie i to znikło w ogłuszającym bólu. Gorszące widokiem wnętrzności wydawały się utrzymywać właściciela przy życiu wyłącznie rzuconym przez jednego z podopiecznych Hectora zaklęciem. Zirytowany nastałą ciszą (pisków gryzoni nie liczył) ponawia cios, ale jedynie brudzi sobie rozpryskującą się ropą pastowane niedawno, brązowe buty.
— Trzy miesiące, Henrik, czekałem na wiadomość od ciebie — upomina  go, a wspomniany jegomość odzywa się w końcu łaskawie, cichutkim, urwanym szlochem. — Nawet nie chodzi o pieniądze, wiesz? — Klęka przy prawie-trupie.
Nuci melodię, która nie potrafi wypaść mu z głowy. Poprawia skórzane rękawiczki, upewniając się, że nie będzie musiał faktycznie brudzić też sobie rąk. Bądź co bądź, jest estetą. Ból wydaje mu się pięknym kolorem, łzy utrwalaczem, a siniaki rozlanym efektownie atramentem. Z dłońmi jako pędzlami jest w stanie zrobić wiele dobrego, ale szkoda zostawiać ślady po brudnej robocie. Martwego towarzysza podrzuci jakiejś miejscowej mafii, zwalając na porachunki miejscowych z policją.
Chwyta za pozostałe na głowie włosy i ciągnie je do góry, fragment skóry odrywa się nierównomiernie, a ich właściciel sapie, nie będąc już w stanie nawet krzyczeć, dawno zdarł sobie na tym gardło.
— Imię, Henrik, nie chcesz chyba dłużej marnować mojego czasu? — pyta znudzony, mocniej ciągnąc w górę. Fajka wypada mu z ust i spada z syknięciem na ziemię, wpadając do jednej z otwartych ran.
Prawie-już-trup ledwie szepce pełne imię i nazwisko osoby, której Hector szuka od tak długiego czasu. Doktorek uśmiecha się ciepło, serdecznie, jakby właśnie pocieszał najlepszego przyjaciela.
— Dziękuję, naprawdę tak trudno było? — rzuca, wyciągając z kieszeni nóż do dokończenia roboty.
Teraz-już-trup nikomu więcej się nie wygada, chociaż Hector ma świadomość, że pewnie przed śmiercią Henrik wypaplał swoim wspólnikom istotę sprawy. Zupełna głupota, w ich branży tajemnice zawodowe były czystą świętości, wystarczy spojrzeć jak skończył jego szukacz za mielenie ozorem, komu nie trzeba i próbę ucieczki w połowie zlecenia.
W gruncie rzeczy szatyn był zadowolony. Miał imię, nazwisko i wiek: wszystkie informacje potrzebne do znalezienia Skowronka.

Teosia?

483 słowa = 48 pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz