marca 12, 2024

Od Yassina do Mylesa

Bawił się kiepsko, towarzystwo go nudziło, nie chciało mu się dalej tańczyć, zamówił więc drinka, potem jeszcze dwa. Odpalił kolejnego papierosa, przebiegł wzrokiem po parkiecie, bo zgubił gdzieś kolczyk, westchnął, gdy znów go nie wypatrzył. Sądząc po tym, w jakiej dzielnicy balował tej nocy, ktoś musiał mu go buchnąć, wątpił, by zapięcie samo puściło.

Cmoknął na Kochanie, poklepał się po udzie. Gepard ani drgnął, nie odpowiedział w żaden sposób, patrzył na Yassina nieruchomo, wzrokiem w połowie obojętnym, w połowie hardym, w całości zniesmaczonym, prawie pogardliwym. Siedział w pewnym oddaleniu, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek mógł pomyśleć, że przyszli tu razem. Yassin nie był specjalnie zdumiony, że kot się do niego nie przyznaje po tym, jak się dzisiaj prowadził; był zdumiony, że jeszcze się nie przyzwyczaił. 

Poza tym wcale nie narozrabiał aż tak, ba, zachowywał się wystarczająco spokojnie, by uznać, że to, co zdarzyło się do tej pory, to preludium do właściwej imprezy. Bo co niby takiego zrobił? Tylko wskoczył na podest, zamienił się miejscem z tancerką i sprzedał zebranym kilka sztuczek. No i co? Taki talent nie może się marnować, piętnaście lat wspinania się po masztach i linach. Zresztą zrobił im wszystkim przysługę, nowa tancerka była fatalna, kondycji zero, nawet nie potrafiła się na tej rurze podciągnąć porządnie, co dopiero zawisnąć głową w dół. To też nie tak, że Yassin interweniował od razu, zanim wkroczył do akcji, chwilę oceniał występ z jednym miłym panem, na koniec, po wymianie uśmiechów, obaj bezlitośnie uznali, że umiejętności tancerki można o kant dupy potłuc. I to też nie tak, że pozbawił dziewczynę roboty, zszedł szybko, bo osoby na dole zaczęły gwizdać i skandować, żeby leciał dalej, ale Yassin nie był aż tak najebany, żeby się rozbierać, obiecał, że wróci później.

A gdyby nie to: uosobienie wszelkich cnót, rasowy dżentelmen, klasa sama w sobie. To znaczy, mhm, zarobił co prawda kilka śladów po szmince, ale tylko dlatego, że stara znajoma przywitała się z nim dość wylewnie, jakoś tak nie miał serca stanowczo jej od siebie odsuwać. Naszyjnik z kwiatów też dostał w klubie, też zupełnym przypadkiem, panna, z którą tańczył jakiś czas, zarzuciła mu go na szyję. Prezentów się nie odmawia, tak? Koszuli też sam sobie nie zalał, został oblany czymś, nie wiedział, czym, nie wiedział też do końca, przez kogo, wiedział tylko, że ta uprzejma pani nazwała go świnią. Za co, trudno stwierdzić, nie rozpoznał jej, więc albo nic ich nie łączyło, albo już jej nie pamięta. Albo może spał z jej facetem. Albo siostrą. Mogło być różnie. Tak czy inaczej, zrewanżował się równie brzydkim określeniem, może nawet też by ją czymś oblał, ale było mu szkoda dobrego alkoholu. 

Słowem: Yassin zasłużyłby tego dnia na aureolę i anielskie skrzydła, gdyby nie te wszystkie panny, jak kiepskie tancerki, rozpustne stare znajome i histeryczki-oblewaczki. 

Dał sobie spokój z nakłanianiem kota, by wskoczył mu na kolana, podniósł wzrok akurat w momencie, żeby zobaczyć, że podszedł do niego, dla urozmaicenia, mężczyzna. Brunet, nietutejszy, sądząc po ubraniach. Do tego chyba atrakcyjny, chyba spełniający standardy, ewentualnie Yassin był już wystarczająco pijany, żeby każdy mężczyzna przypominał młodego Vedovanię.

– Herreira? – rzucił brunet na powitanie. Nie uśmiechnął się, nie usiadł, nie przedstawił, nie nazwał go „kapitanem”, nie powiedział, że ma fajnego kota, nic. Yassin nie lubił, gdy odnoszono się do niego z taką nonszalancją, uważał to za swój przywilej.

– Nie wiem, może – odpowiedział z takim samym zaangażowaniem, jakie mu okazano. – A jak już, to ważne, który, bo nas sporo. Doradzam ostrożność, bo od tego, jakie imię podsuniesz, dużo zależy.

Brunet patrzył na niego wzrokiem uważnym, prawie katalogującym, a mimo to na wskroś obojętnym.

– Och? – powiedział jakby tylko po to, by podtrzymać rozmowę.

– Och – powtórzył Yassin starannie. – Bo widzisz, jak nazwiesz mnie „Khalil”, to mnie nobilitujesz, jak „Nassir” zdegradujesz, a jak „Nour”, wkurwisz. 

– O ile jestem dobrze poinformowany, a wydaje mi się, że jestem nieźle, to „Yassin”. – Mężczyzna dał się poczęstować papierosem. – Nobilitowałem, zdegradowałem czy wkurwiłem?

– Znudziłeś – powiedział Yassin z fajką w zębach. Odpalił sobie, podał ogień brunetowi, gestem dał znać barmance, że ma pusty kieliszek, a jego towarzysz nie ma kieliszka w ogóle. – Miałeś powiedzieć „Khalil”. No ale dobrze, co tam potrzeba?

Nieznajomy zrobił pauzę, jakby przez chwilę bardziej skupił się na paleniu, niż na rozmowie.

– Jest pewna sprawa, która mnie interesuje – zaczął trochę na około. Spojrzał w bok, na ludzi bawiących się nieopodal. – Możemy porozmawiać na osobności?

Yassin zagwizdał.

– Jeśli w subtelny sposób sugerujesz, że chcesz mnie przelecieć, odpowiedź brzmi: zastanowię się. A jak rzeczywiście masz do mnie biznes, nie dajcie bogowie, powiązany z mafią portową – zniżył głos, nachylił się konspiracyjnie – to chuj mnie to obchodzi. Zamówienia, pośredniczenia, przemyty, napady, morderstwa, konsultacje, abordaże i rozboje od poniedziałku do piątku od dziewiątej do dwudziestej pierwszej. Spróbuj jutro, gdy wytrzeźwieję. A najlepiej idź do kogoś innego, mnie już nie chce się z tym pieprzyć. Ruda! Podasz nam w końcu coś do picia, czy mam wstać i sam nas obsłużyć? 

 

Myles?


806 słów = 81 pkt 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz