maja 06, 2024

Od Chelsei CD William'a

     Wujek rodzeństwa Vilanova był człowiekiem zagadką. Nikt nie wiedział, kim tak naprawdę był. Chelsea niewiele pamiętała, szczególnie że mężczyzna rzadko pojawiał się na rodzinnych spotkaniach. Choć drzwi zawsze były dla niego otwarte — bardzo rzadko korzystał z zaproszenia. Niektórzy w rodzinie określali go mianem samotnika. Jednak jak już zostało zaznaczone, Chelsea i Dylan niewiele pamiętali z tamtych lat. Szczególnie że trauma odcisnęła piętno na ich wspomnieniach, których próbowali się pozbyć. Dlatego też ani jedno, ani drugie, nie wiedziało dokładnie, kogo szukają. Czy był nenginem? A może stał się androidem? Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. 
   Niewiedza wpędzała wszystkich w kozi róg, gdyż internet też niewiele zdziałał. Według najnowszej aktualizacji niejaki Ted Vilanova został pochowany 65 lat temu, więc dość dawno. Patrząc na obecny wiek lluxów, to mieli wtedy już duży staż za sobą. A idąc tym tropem, mężczyzna był w wieku około 70-80 lat. Ciężko im to wyliczyć, bo wiele z tych czynników było jedną, wielką niewiadomą. Jednak skoro już wiedzieli, że mężczyzna prawdopodobnie żyje, to na myśl nasuwała się tylko jedna podpowiedź — musiał stać się androidem. Chociaż to tylko domysły, ale nic mądrzejszego towarzystwo nie potrafiło na tamten moment wymyślić. Ciężko westchnęli, odpuszczając chwilowo temat wujka z piekła rodem. Nie chcieli się nakręcać, szczególnie że Chelsea dopiero wracała do pełni swoich sił. O ile można to tak nazwać. Jej moce z lekka zanikły, a raczej straciły na sile. Obecnie nie może sprawiać tego samego bólu innym, co wcześniej. William był idealnym testerem, Dylan w sumie też. Jednak oboje nie odczuwali za bardzo bólu, może gdzieś lekko, coś zabolało, czy to ręka, żebro albo udo, aczkolwiek to nadal nie było to. Natomiast nadużywanie mocy sprawiało, że kobieta mdlała. Dlatego ograniczyli się do minimum, czyli co dwa dni i tylko na jednej osobie. Jak już o tym mowa, to Eve i Willy ponownie zamieszkali z rodzeństwem, co prawda za ścianą, ale ciągle byli obok. Zdecydowali się na taki ruch ze względu na stan czarnowłosej, która korzystała z nadarzających się okazji i uciekała z domu na spacery z psami. A jak już wiadomo, jej stan nie pozwalał na żaden większy wysiłek. Samo zejście po schodach bywało męczące, a tu jeszcze spacer. Kilkukrotnie musiała robić przerwy dziesięciominutowe, żeby móc iść dalej. Dlatego potrzebowała opiekunki, bo była gorsza niż dziecko. Uważała, że daje sobie wyśmienicie radę i nie potrzebuje żadnej opieki. Do czasu.
    Pewnego, feralnego dnia, idąc na spacer po cichaczu... a raczej próbując być dyskretną, wychodząc zdomu, nie przemyślała paru rzeczy. Nie zjadła śniadania, po prostu się śpieszyła, aby nikt jej nie widział, a przy wracaniu do pełni sił, to trzeba jeść, a nie zaniedbywać dietę i wszystko dookoła. Skończyło się tylko na kilku siniakach i otarciach, a doszło do tego, gdy szła schodami na spacer. W pewnym momencie zrobiło jej się czarno przed oczami i można się domyślić, co się stało dalej. 
    Wujek rodzeństwa pozostawał w ukryciu, nic nie wysyłał, nikt nie próbował się nikogo pozbyć. Wszystko wyglądało względnie tak, jak było wcześniej. Jednak ten spokój był tylko złudną nadzieją na to, że to ktoś, kto podszywał się pod mężczyznę. Nic bardziej mylnego, kiedy Dylan wraz z Williamem udali się na zakupy, do mieszkania ktoś zapukał. Eve spojrzała przez Judasza, ale nikogo tam nie było, cofnęła się o krok, co było dobrym posunięciem, gdyż przez drzwi przebiło się coś na pokrój tasaka? A może była to maczeta? Ciężko stwierdzić, gdy obie w mgnieniu oka zabrały wszystkie zwierzaki i przeniosły się do drugiego mieszkania. Chelsea napisała do Dylana wiadomość, więc nie trzeba było długo czekać na mężczyzn. Jednak pojawili się przed mieszkaniem, a nie w środku. Problem w tym, że ten lub to coś zniknęło. Cała czwórka spotkała się w salonie, spoglądając po sobie.
- No przecież widać, że coś się zadziało! - oznajmiła Eve, wskazując na drzwi, na których... nic nie było. Spojrzała na czarnowłosą, która również była zaskoczona całym zajściem. Przecież dopiero co były uszkodzone. - Czekaj. To niemożliwe, no kurwa! Ile minęło od tego incydentu do wiadomości? Minuta? Jakim kurwa sposobem nagle nie ma zniszczeń?!
- A może to halucynacje? Jak się zaczęło? - spytał William, który starał się zachować spokój.
- No ktoś zapukał do drzwi, Eve podeszła zobaczyć kto, ale nikogo nie było... a potem ktoś przebił drzwi jakimś narzędziem. - powiedziała Chelsea, próbując połączyć kropki. Ciężko westchnęła, a następnie schowała twarz w dłoniach. Niezbyt rozumiała, co tu się wydarzyło, za dużo wrażeń, jak na jeden dzień.
- Dobra, inaczej. Zmienimy to, żebyście nie zostawały same w domu. Ja albo William będziemy chodzić na zakupy z Eve. Nie ma sensu narażać Was na niebezpieczeństwo, szczególnie kiedy jedna ledwo daje radę powalić człowieka na kolana. - oznajmił Dylan, spoglądając na towarzystwo. - Skoro już coś się zaczęło, to na pewno zostawili jakieś ślady. Może fiolka gdzieś leży na podłodze? Trzeba to sprawdzić. No i zamontujemy kamerkę, żeby wiedzieć, co się dzieje na korytarzu. 
   Nikt nie protestował. Dylan i Eve poszli na korytarz przed mieszkaniem, szukając jakiegokolwiek śladu po kimś, kto próbował zrobić im krzywdę. Zapewne halucynacje mogłyby je doprowadzić do tego, że zobaczyłyby jednego z mężczyzn, a tak naprawdę, to mógł być oprawca. Niestety, ale nic nie mogli znaleźć. Odpuścili, stwierdzając, że pewnie coś podobnego się powtórzy. Nie jest to gra warta świeczki, ale co mogą poradzić? Skoro szybko ten ktoś zniknął, gdy mężczyźni dostali SMS-a, a to oznacza, że ta osoba ma do tego dostęp. Nie ułatwiało to im sprawy, ale to teraz najmniejsze zmartwienie. Musieli zająć się zabezpieczeniem mieszkania. Wszyscy wydawali się podenerwowani, a jednocześnie z lekka zmęczeni tym, co się działo. Nic dziwnego, dopiero co mieli chwilę spokoju, który minął zdecydowanie za szybko. 
    Minęły trzy dni od tamtego wydarzenia i do tej pory nic podejrzanego nie miało miejsca. William i Eve pojechali na rzekomy grób Teda Vilanovy, aby sprawdzić, czy takie coś faktycznie istniało. W tym samym czasie rodzeństwo szukało różnych powiązań z wujkiem, jakaś jego rodzina, żona, dzieci, a może jakieś miejsce pracy? Dawni znajomi? Wiało pustkami, aż w końcu trafili na jakiś trop. Prawdopodobnie miał dwójkę dzieci, ale były one adoptowane, gdyż nazwiska się nie zgadzały. Ewentualnie miały nazwisko po matce, to też opcja. Nie wykluczali niczego. Jednak obecnie nie mogli tego sprawdzić, aby mieć stuprocentową pewność. Zostawili to na później, jak wróci pozostała dwójka ze swoim raportem. Grunt, aby mieć święty spokój od tej całej zabawy.

William?

1035 słów = 104 pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz