Fulwia półleżała na szezlongu w pozycji, która, bardziej niż damie, pasowała znudzonej bogini. Hazan bawiła się pierścionkami. Yasmina dłubała w nosie. Juan opierał się plecami o ścianę w taki sposób, jakby chciał się z nią zlać. Yassin chodził po pokoju wte i wewte. Minę miał grobową, ręce splecione za plecami, kapelusz z szerokim rondem kładł na jego oczy cień. Wyglądał jak generał na musztrze.
— Po was trzech mogłem spodziewać się wszystkiego. — Nie zaszczycił spojrzeniem żadnej z kobiet. Zatrzymał się przed Juanem. Mężczyźni zmierzyli się wzrokiem. Yassin był w pozycji siły, górował nad okrętowym kucharzem wzrostem, paskudnym charakterem i miejscem w mafijnej hierarchii. — Ale ty?
— Masz prawo do niezadowolenia — powiedział Juan spokojnie, prawie łagodnie, pół tonu ciszej niż Yassin, jakby bardzo nie chciał, żeby kłótnia eskalowała. Mimo to nie wyglądał, jakby się korzył. Nie zgarbił się, nie opuścił powiek, ba, lekko zadarł brodę. — I zasługujesz na wyjaśnienia. Które, oczywiście, zaraz ode mnie otrzymasz.