kwietnia 24, 2024

Od Friedericka do Morgany

Szwędając się po różnych miejscach co jakiś czas zdarzyło mi się odwiedzić jakiś bar, spelunę. To tam zazwyczaj zbierały się najgorsze odpady społeczeństwa. Osobiście gardziłem takimi miejscami, ale co by nie mówić, były bardzo dobrym źródłem informacji. Choć przyznam szczerze, wszystko trzeba było brać jak przez sito. Niektórzy lubili sporo sobie dopowiadać, koloryzować aby tylko podbić swój wizerunek w oczach innych pijaków i zachlajmord. Tym razem jednak sprowadzały mnie tam interesy. Byłem umówiony w jednym z lokali w Veelven we Fradunie. Skontaktował się ze mną jeden z popleczników Leory Nox z Angels. Jestem pewien, że chodziło znowu o jakiś transport. Tym razem chodziło o jakiś spory przerzut broni, a przynajmniej tak słyszałem. Czekałem z tyłu lokalu, popalając kolejnego papierosa. Spotkał się ze mną jakiś Dialid i przekazał pokrótce najważniejsze informacje - co, gdzie i do kogo. Ładunek miał trafić gdzieś do Vedovanii, a ze względu na to, jak był cenny, trzeba było zrobić to samemu i w małych, rozbitych oddziałach aby nie przyciągać uwagi okolicznych władz. Cała grupa składała się w większości z dobierańców, nie było nikogo bezpośrednio z mafii. Naprawdę do serca brali sobie ochronę interesów. Wszyscy mieli dobranych partnerów aby zapewnić jak największe bezpieczeństwo przewożonych ładunków. Jedyny warunek na jaki się nie zgodziłem to przewożenie towaru moim autem. Nie przewidywałem problemów, ale nie chciałem w razie ewentualnych problemów być jakkolwiek powiązany z mafią i potem się bujać z problemami. Dostałem wytyczne, kto został mi przydzielony i rozstałem się z informatorem. Spotkanie zakończone, więc udałem się prosto do pierwszego lepszego moteliku, aby odpocząć przed misją następnego dnia. Czekała nas długa droga, raczej po mało uczęszczanych ścieżkach aniżeli głównych drogach, co było zrozumiałe. Jednak jak to na takich zadupiach bywa, ciężko było czasami z zasięgiem, o czym miałem się przekonać na własnej skórze.

Łóżko pierwszej klasy to to nie było, ale czego się spodziewać po miejscu, które z turystami raczej niewiele ma wspólnego. W teorii mógłbym sobie dodać swoje łóżko do ekwipunku, ale przywoływanie go i odsyłanie tak dużego elementu byłoby zbyt problematyczne, więc nawet nie próbowałem. I tutaj naszła mi głowę myśl, bo przez tyle lat nie próbowałem przyzywać żywej istoty, nadać jej znaku. Trochę się obawiałem, jak ów osoba lub stworzenie przeżyłoby cały proces teleportacji, ale jako że nie dane było mi nigdy tego spróbować, mogłem jedynie się domyślać. Nigdy też nikt się nie zgłaszał, a miałem na tyle honoru, żeby nie nadawać ukradkiem komuś znaku i przyzywać go, dajmy na to, kiedy jadł sobie w spokoju śniadanie, a to była najlżejsza z wariacji, jaką mogłem wymyślić. W takich rozmyślaniach skończyłem swój posiłek, dopiłem resztkę kawy z dna kubka i ruszyłem na miejsce spotkania. Auto miało podobno już czekać obok jakiejś opuszczonej chaty niedaleko, a kluczyki z przekazanych mi instrukcji powinny być schowane w jakiejś starej skrzynce z narzędziami w szopie. Na miejsce spotkania przybyłem nieco wcześniej aby dokładnie wszystko obejrzeć. Zamaskowany terenowy samochód stał przykryty liśćmi i gałęziami gdzieś z boku. Chwilę mi zajęło zanim go odkopałem, ale przynajmniej trochę się rozruszałem. Powietrze robiło się już świeże i rześkie, można by rzec, że od razu człowiekowi się jakoś bardziej chciało. W sam raz na wycieczkę, powiedzmy, że krajoznawczą. Poczekałem jeszcze chwilę i gdy zbliżała się godzina spotkania, odpaliłem wóz żeby nagrzał się silnik i nie marnować zbyt wiele czasu. Uchyliłem okno, czerpiąc w płuca chłodne, ale przyjemnie chłodne, wiosenne powietrze. Długo nie wytrzymałem, musiałem wyciągnąć papierosa i zapalić. W trakcie rozkoszowania się nałogiem, w lusterku bocznym mignęła mi ciemna, kobieca sylwetka. Patrzyłem kątem oka, jak zbliża się do auta, a chwilę później otwierają się drzwi pasażera z przodu.

- Morgana? - spytałem, otrzepując popiół z papierosa za okno.

- Ta. Friederick? - rzuciła, jakby od niechcenia.

- Tak - przytaknąłem, poprawiając się na miejscu kierowcy i wrzucając bieg. - Pasy.

- Co?

- Zapnij pasy. Zazwyczaj w takiej sytuacji kazałbym ci zapiąć albo idziesz pieszo, ale obawiam się, że w obecnej sytuacji nie mam takiej możliwości - westchnąłem, zaciągając się gorzkawym dymem i wcisnąłem gaz.

Powoli ruszyłem do przodu. Droga była żwirowa, więc nie chciałem bez sensu cisnąć jak dzieciak i ryzykując, że w którąś z szyb odbije się kamyk i będzie po aucie. Gdy widziałem, że jest trochę lepiej, pozwoliłem sobie nieco przyspieszyć. Nadal jednak nie dawały mi spokoju niezapięte pasy u kruczowłosej. Może i niezbyt obchodziło mnie samopoczucie innych osób, tym bardziej jeśli była to relacja czysto biznesowa, ale miałem swoje zasady i jedną z nich było to, że jeśli z kimś jadę, to wszyscy mają mieć zapięte pasy. Oczywiście, nie mogłem kobiety do niczego zmusić, ale mogłem skłonić do lekkiej refleksji nad tym tematem. Nagle zakręciłem dosyć mocno kierownicą, powodując że cały samochód mocno się zatrząsł, a kobieta omal nie wypadła przez okno. Po całym manewrze zatrzymałem się na chwilę na poboczu, czując na sobie jej nienawistny wzrok i gdyby mogła nim zabijać, to pewnie spałbym już kilka metrów pod ziemią.

- Wybacz, chyba lis albo zając przebiegł mi przez drogę - odparłem, zaciągając się po raz kolejny papierosem i patrząc przed siebie znudzonym wzrokiem.


Morgana?


818 słów = 82 pkt 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz