kwietnia 29, 2024

Od Ashera CD Morgany

     Asher uważnie obserwował Avę oraz Morganę. Doskonale dało się wyczuć między nimi pewnego rodzaju napięcie. Nie wiedział tylko dlaczego. Teoretycznie nie był to jego interes, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że później może być tylko gorzej. Jego towarzyszka była bardzo problematyczna. We wszystkich doszukiwała się czegoś, aby móc się przyczepić. Bywało to uciążliwe, ale przynajmniej jego się słuchała i odpuszczała. Nie mógł siedzieć ciągle przy kobietach i ich pilnować. Dlatego miał nadzieję, że obie nie zagryzą się podczas jego nieobecności tuż obok. Kiedy już wrócił do stolika razem z resztą zespołu, Morgana wręcz uciekła. Wydawała się zdenerwowana, zakonnica wcale lepsza nie była. Mężczyzna ciężko westchnął, kręcąc w niedowierzaniu głową, po czym spojrzał na Billy'ego. 
- Twoja siostra bywa naprawdę nieznośna i upierdliwa. - stwierdził ksiądz, odsuwając od siebie alkohol, który został mu podstawiony przez kelnera. Nie mógł sobie dzisiaj pozwolić, ponieważ jutro rano będzie musiał stawić się na spotkaniu. Dlatego wolał sobie oszczędzić. Zresztą, jednego shota wypił, więcej nie trzeba. - Będzie trzeba je obserwować, jak są razem. - dodał nieco ciszej, na co brat Avy przytaknął głową. 
- Nic się nie zmieniła. - przyznał, drapiąc się po karku. - Jak była problematyczna, tak dalej jest. 
    Wokół nich zrobiło się tłoczno, ciężko było wygodnie siedzieć, więc Billy wciągnął na kolana Morganę, która wróciła najprawdopodobniej z łazienki. Teraz pozostało skorzystać z tego, że mają trochę wolnej przestrzeni i mogli swobodniej rozmawiać. Lokal niedługo będzie zamknięty dla kolejnych gości, a zespół będzie miał więcej spokoju od swoich fanów. 
    Jak można było się spodziewać, Ava nie ufała kobiecie w żadnym stopniu. Często nie radziła sobie ze złością, więc chciała wyjaśnić wszystko pięściami. Chociaż Morgana uniknęła ciosu, to było tylko złudzenie. Moc Avy była bardzo przydatna, więc nowa znajoma nie dostrzegła, że ta zrobiła ze swojej ręki nóż. Na szczęście nie było to wielkie zadrapanie, ale jednak dopięła swego. Billy niemalże od razu zareagował, odciągając swoją siostrę na bok. Może i nie przyznają się do tego, że są rodziną, ale nie zmienia to faktu, że jest jej starszym bratem. Asher doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że rodzeństwo ponownie się posprzecza i Ava przez najbliższe dni będzie stronić od rozmowy, zapewne przesiedzi swoje ciche dni w pokoju. Sprawdzając ranę znajomej, Ash od razu wiedział, iż będzie wymagało szycia. No nic, zajmie się tym, jak wrócą. Chwilowo mieli inne zadanie. Musieli wszystkich odprowadzić do domu Louisa, bo tam wszyscy mieszkali poza księdzem. Całe towarzystwo się rozeszło, a Morgana, Ava i Asher wracali do kaplicy. Atmosfera była dość niezręczna, ale nie wydawało się, aby ktokolwiek chciał ją rozluźnić. 
    Dość szybko dotarli do kaplicy, zakonnica od razu zniknęła w czeluściach ciemności, a dwójka pozostała sama ze sobą. Mężczyzna zaprowadził towarzyszkę do swojego pokoju i kazał jej zająć miejsce na krześle przy stoliku. Chociaż krew zdołała już zaschnąć, to trzeba było ranę przemyć i dopiero potem zabrać się za szycie. 
- Znasz się na tym, czy mam się bać? - spytała Morgana, na co ten prychnął rozbawiony.
- To nie pierwszy taki przypadek, więc spokojnie. Może i jestem księdzem, ale nie znaczy, że nic nie potrafię. - odparł, szukając rzeczy, które były potrzebne do tego małego zabiegu. O ile można to tak nazwać. 
    Kiedy już wszystko przygotował, podszedł do kobiety z wacikiem nasączonym spirytusem. Nic innego nie miał, więc musiało wystarczyć. Ostrzegł, że będzie szczypać, a następnie przyłożył wacik do rany, delikatnie ją oczyszczając. Z ust Morgany uciekło ciche syknięcie, zaś palce zacisnęła na bokach krzesła. Po upewnieniu się, że rana jest wyczyszczona, dialid przystąpił do szycia. Nie użył zwykłej igły i nici, tylko rzeczy przeznaczonych do tego. To nie tak, że kiedyś zaopatrzył się w to przez jednego ze swoich podopiecznych, któremu pomógł. Skądże. No nieważne. Nauczony i przygotowany, więc to najważniejsze. Nie miał jedynie środka znieczulającego, więc była narażona na nieprzyjemne uczucie. Choć trochę alkoholu wypiła, ale raczej to na nią tak nie zadziała. Dlatego starał się, jak najszybciej zszyć ranę, ale bardzo dokładnie, żeby zaraz to się nie zepsuło. 
- Dobra, powinno być okej. - stwierdził po kilkunastu minutach, spoglądając na znajomą. Wyglądała dość blado, dlatego podszedł do szafy. Miał co nieco krwi, powinna wystarczyć. Grzebiąc między ubraniami w poszukiwaniu małej sakiewki, w której trzymał buteleczkę z cieczą, w końcu ją wygrzebał. Podszedł do czarnowłosej, wyciągając szkło. Ta jednak odepchnęła mężczyznę. 
- Co Ty wyprawiasz? Myślisz, że jestem... 
- Jesteś dialidem. - dokończył za nią, gdy ta szukała innego słowa. - Albo zemdlejesz, albo wypijesz. Twój wybór. 
    Nie trzeba było długo czekać, aby kobieta, ale to bardzo niechętnie, wypiła krew. Miał to na wypadek głodu, a on dopadał w różnych chwilach. Teoretycznie nikt nie wiedział, że jest dialidem. Jednak prawda jest taka, że trzeba być tutaj ostrożnym. 
- Skąd niby możesz to wiedzieć? - zapytała, oddając buteleczkę Asherowi, który ponownie schował ją do sakiewki, a to zaś wpakował głęboko między ubrania. 
- Zapach, kolor krwi i oczy. - odpowiedział, spoglądając na kobietę. Wydawała się z lekka zaskoczona. - No nic, odprowadzę Cię do... hotelu? Raczej tutejsza nie jesteś, więc domyślam się, że przebywasz w hotelu.
    Kobieta przytaknęła głową. Jednak Asher zaproponował podwózkę samochodem, na co ta przystała niemalże od razu, stwierdzając, że ma dość chodzenia, a jeszcze czeka ją spacer z psami. 
- Przywiozłaś psy? - z lekka zdziwiony, gdyż odkąd się spotkali dzisiejszego dnia, to minęło sporo czasu. 
- Stwierdziłam, że fajnie będzie zabrać je do innej części Ianiferii. - odparła, wzruszając ramionami. - W końcu to dla nich coś nowego. Tylko mogą być agresywne, w sensie. Wydają się takie, dużo osób się ich boi, ale to ich sposób na zabawę. 
    Dotarli pod wskazany hotel w ciągu dwudziestu minut, Asher zaparkował na jednym z wolnych miejsc, a następnie udał się za Morganą, która koniecznie chciała przedstawić mu swoich podopiecznych. Jako pierwsza weszła do pokoju, a dopiero potem zaprosiła księdza. Nie tyle, że bał się zwierząt, sam je uwielbiał. Kwestia tego, jak bardzo musi uważać. Była to rasa psów, na którą trzeba uważać, szczególnie wchodząc na ich teren. Zwierzaki w pierwszej chwili warczały, ale po kilku minutach, albo kilkunastu, ciężko stwierdzić, przyzwyczaiły się. Szczególnie że kobieta ciągle do nich mówiła, aż złapała rękę dialida i podstawiła ją pod nos jednego z psów. 
- Mogą być w stosunku do Ciebie ostrożne, ale póki nic mi nie zrobisz, to będzie dobrze. - oznajmiła z uśmiechem, drapiąc jednego z psów za uchem. Asher tego zrobić nie mógł, przynajmniej nie teraz. - No nic, to czas na spacer! 
    Nie pozostało mu nic innego, jak towarzyszyć jej przy tym, jednocześnie słuchając jej gadaniny na temat psów. Loki i Zeus, takie miały imiona, ale całą resztę ciężko było mu spamiętać. Vedovania nie była tak bardzo bezpieczna, jak można by się spodziewać. Chociaż w Atrus wiele się nie działo, tutaj aż tyle napadów nie było, to zawsze trzeba mieć oczy naokoło głowy. Dlatego mężczyzna rozglądał się po okolicy, czy nikt się im nie napatoczy. 
- Sam jesteś dialidem? - usłyszał ze strony towarzyszki, na co zareagował rozbawiony.
- Ksiądz i dialid, to się raczej nie łączy, nie uważasz? - zapytał, posyłając rozbawione spojrzenie w jej kierunku.
- W sumie prawda... - mruknęła, zastanawiając się. - O, to wiem. Jesteś aniołem! - oznajmiła dumna, a jednocześnie sama zaczęła się z tego śmiać. - Ksiądz to anioł, tak czysto teoretycznie. Mogę tak założyć? 
- Nie będę wyprowadzać Cię z błędu. - odpowiedział z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Czemu w ogóle jesteś księdzem? I to jeszcze w kaplicy Daravii. Za bardzo nie orientuje się w temacie, ale nie zmienia to faktu, że raczej mogłeś zostać w swoim zespole. Znudziło Ci się to? - kolejne pytanie.
- To długa historia. - odparł, wsuwając ręce do kieszeni spodni. Czując na sobie wręcz wiercące spojrzenie kobiety, w końcu uległ. - Chciałem spróbować czegoś nowego, innego. Chciałem pomagać innym osobom, szczególnie tym potrzebującym. I nie, policja mnie nie interesowała. Dlatego wyszło tak, że obecnie siedzę w kaplicy. Na razie mi to nie przeszkadza, raczej prędko z tego nie zrezygnuję. - stwierdził, zwalniając nieco, ponieważ wyczuł obecność innego dialida. Był bardzo wyczulony na to, Avę by rozpoznał od razu czy członków zespołu, ale tym razem był to ktoś obcy. - Chodźmy w kierunku parku. 
    Morgana spojrzała na Ashera z lekka zaskoczona, ale przystała na jego pomysł, prowadząc swoich pupili w innym kierunku, niż te same tego chciały. Jednak nieproszony towarzysz wciąż za nimi podążał. Nie wiedział, kto ich śledził, ale wydawało mu się, że najbardziej ten ktoś kierował się za jego towarzyszką. Nim jednak zdołał zadać pytanie, nieznajoma mu osoba znalazła się przed nimi. 
- W końcu Cię znalazłem! - oznajmił mężczyzna, podchodząc do czarnowłosej, aby złapać za jej ramiona, ale pupile niemalże od razu zareagowały, więc nieznajomy się wycofał. - Gdzie masz swój telefon? Sprawa jest, kolejna, a ty się szlajasz z jakimś typem. Co, znowu chcesz kogoś zerżnąć i potem zabić?
- Po co przyjechałeś tutaj? - odpowiedziała, kompletnie ignorując ostatnie pytanie. Najwyraźniej się znali. - Przepraszam, to mój... znajomy. - zlustrowała mężczyznę wzrokiem, a następnie znowu spojrzała na księdza. - Nie słuchaj go, głupoty gada. 
    To nie tak, że czarnowłosy by się tym przejął... on bardziej był zaciekawiony niż przestraszony czy zniesmaczony. Dlatego przyglądał się dwójce z widocznym zainteresowaniem. 
- Jesteś zabójczynią albo zajmujesz się brudną robotą? - zapytał Clark, przyglądając się towarzysce, która wyglądała na lekko zaskoczoną. 


Morgana? ^^

1477 słów = 148 pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz