kwietnia 25, 2024

Od Yassina do Kaia

Siedział na powietrzu, pił drinka, słuchał suity wiolonczelowej w wykonaniu ulicznego muzyka. Kto wie, może ludzie mają rację, pomyślał. Może i przedmieścia Edrany mają w sobie pewien urok, może tutejsze restauracje i kamieniczki faktycznie cieszą oko, może i na tle wieczornej łuny rzeczywiście dzielnica handlowa jest ładna jak... zawahał się, szukając odpowiedniego określenia. Może nawet jak słońce, dokończył, choć niechętnie i po krótkim namyśle, z uśmiechem podszytym łagodną kpiną. Bo było to porównanie, którego uwielbiała nadużywać Sabamira, portowa sroka ze Scars. Zawsze rozpływała się nad skarbami w ochach i achach, dla niej wszystkie cacka, klejnociki i błyskotki były niemniej wspaniałe, co złota tarcza na nieboskłonie. Yassin uważał kiedyś jej egzaltację za przesadną, afekt do kradzionej biżuterii za niezdrowy, a samo określenie za nietrafione, dziwne i pretensjonalnie poetyckie. Potem trochę mu przeszło. Nadal lubił podrwiwać z łyżek i obrączek pięknych jak słońce, ale osłuchał się z tym określeniem na tyle, że przestał zwracać na nie uwagę, ostatnio, o zgrozo, sam nieświadomie zaczął je stosować.

A może przedmieścia Edrany wcale nie są takie niezwykłe, mruknął do siebie. Może po prostu osobom wychowanym w Tergaronie mogą wydawać się przyjemne.

Na uliczce obok zapanował rwetes, ktoś krzyknął, jakiś koń zarżał, podkowy zabiły o bruk. Z tłumu wypadł zamaskowany jeździec. Przeciskał się między ludźmi z trudem, popędzał zwierzę, chciał jechać szybciej, ale drogę blokował mu kwitnący wokół handel, kramy i stragany, bawiące się w kałuży dzieci, przechodnie, dużo przechodniów. Yassin mrużył oczy, nie potrafił oderwać wzroku od jeźdźca, w końcu zerwał się, upewniwszy się, że to przecież...

— Fulwia. — Złapał drinka, zjechał po balustradzie. — Co moja żona knuje w Edranie?

— Była żona — sprostowała, zeskakując z siodła. Zdjęła kapitański kapelusz (jego kapelusz), schowane pod nim loki opadły na ramiona kaskadą. Zaczęła bezceremonialnie: — Prośba i trzy wiadomości, dobra, zła i bardzo zła. Która pierwsza?

Yassin teatralnie popatrzył na wiszący na ratuszu zegar. Zagwizdał, strategicznie cofnął się o pół kroku.

— Ależ późno, na mnie chyba pora.

— Stój — powiedziała nerwowo, prawie rozkazująco. Ton przykuł uwagę, kobieta rzadko używała go pod adresem Yassina. — Dobra jest taka, że zdobyłam konia, patrz, rasowa klacz, rwie jak wichura, jest warta tyle, co przyzwoity samochód. Zła... — Pauza. Fulwia zbierała się chwilę, nim wypaliła: — Buchnęłam ją synowi Luciusa Firebane'a.

— O kurwa. — Yassin efektownie parsknął drinkiem. — Brawo, kochanie, jesteś super. Możecie sobie zbić piątkę z Yasminą, ex aequo zajmujecie teraz podium w rankingu najlepszych asów ze Scars.  Czekam na specjalnie powinszowania od Hogana.

— Bardzo zła — kontynuowała, puszczając drwinę mimo uszu — mam ogon, uliczki są wąskie, zatłoczone, nie mam, jak uciec, nie wiem, jak wyprowadzić konia z miasta. I jakoś tak wyszło, że młody Firebane umie w teleporty, o czym nie wiedziałam.

— Co. — Yassin spoważniał na moment, beztroski uśmieszek, który zwykle mu towarzyszył, zsunął mu się z ust. — Chcesz mi powiedzieć, że, na terenie Edrany, bawisz się właśnie w kotka i myszkę z synem herszta mafii Angels?

Hogan ładnych parę lat temu zdecydował, że członkowie Angels są nietykalni, a każdy pirat, który się im narazi, poniesie odpowiedzialność i doświadczy jego gniewu na własnej skórze. Szef Scars chyba nie przewidział, że znajdą się pod jego rozkazami osoby takie jak Fulwia, a więc zbyt ładne, bogate i uprzywilejowane, żeby na dłuższą metę przejmować się wymysłami jakiegoś starego pryka. Yassin już widział, jak znowu świeci przed załogą oczami za ekscesy swojej niepoważnej eksżony.

— Zajmiesz się tym. — Fulwia wcisnęła mu wodze. — Masz u mnie dług wdzięczności. Całą listę długów. Ze wszystkich moich kaprysów, byłeś najgłupszym i najdroższym. Dlaczego milczysz? Nie patrz na mnie w ten sposób. — Wbiła mu palec w pierś. — Chyba jesteś mi coś winien.

— Może jestem, może nie. — Zbył ją, niby bardzo zajęty oglądaniem wodzy. Uznał fantazyjne zdobienia wytłoczone w skórze za ładne, ale, jak na jego gust, odrobinę niemęskie. Obrócił się przez ramię, sprawdził, czy Kai nie idzie, w końcu westchnął dramatycznie. — Nooo dobrzeeeee. Zmiataj stąd w tej sekundzie. Poszczęściło ci się, że mam dobry humor. I sentyment. Jakiś tam.

Fulwia prychnęła, zadarła nosek, jak to panienki z dobrych domów miały w zwyczaju. Nie tracąc ani chwili, ruszyła przed siebie, prysnęła tak szybko, że pozostawiła za sobą obłoczek kurzu.

Obrócił konia łbem w kierunku miejsca, w którym spodziewał się, że zjawi się Kai. Prawie trafił, miał tego dnia nosa. Teleportacja wyszła nawet zgrabnie, a przynajmniej wystarczająco efektownie, żeby Yassin, w innych okolicznościach, nastroszył się i wywrócił oczami. Odkąd został yemungo, przerzucanie swojej sylwetki z miejsca na miejsce szło mu raczej tak sobie.

Młody Firebane przelawirował przez dzielący ich tłumek, po samym kroku dało się poznać, że, delikatnie mówiąc, nie jest w dobrym nastroju. Klacz na widok właściciela zadrobiła nogami, zaparskała wesoło, Yassin musiał przytrzymać ją na wędzidle.

— Siemasz, Kai — zagaił jak do starego kumpla. Uważał bycie synem Khalila za tylko trochę mniej prestiżowe od bycia synem Luciusa, czuł się zupełnie upoważniony, żeby zwracać się do krewnego głowy mafii Angels swobodnie i na ty. — Nie uwierzysz, co samo właśnie wpadło w moje ręce. — Oparł się o konia, demonstrując, że w tym momencie uważa go za swoją własność, że znalezione nie kradzione, a w ogóle to stał tu pierwszy, czuje się panem i władcą tego kawałka ulicy i można mu skoczyć. — Całkiem ładny konik, prawda? Masz dzisiaj szczęście, akurat na sprzedaż. Jak poprosisz ładnie, może puszczę go za trzydzieści tysięcy chronosów. Tak, wiesz, po starej znajomości, z sympatii i ukłonami dla taty.

Kai?


872 słów = 87 pkt 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz