kwietnia 24, 2024

Od Dietricha CD Ivy

 Czasem wolne dni były gorsze niż te pracujące. Zdecydowanie bardziej wolałem dzienne zmiany w poniedziałki, bowiem zawsze w niedziele przychodziły mi do głowy jakieś głupie pomysły. Tym razem leżałem wpatrzony w okno, za którym słońce już zaczynało zachodzić. Głowa obrzydliwie bolała, a mięśnie na nogach agresywnie się spinały. Zacząłem szukać telefonu, ale pod dłonią zawidniała jedynie górna część kobiecej garderoby. Wyszczerzyłem ślepia i wstałem na nogi jak porażony prądem. Rzuciłem biustonosz gdzieś na drugi koniec pomieszczenia. Zauważyłem na brzegu łóżka długie, czarne włosy i, na szczęście, ładną twarz. Moja, jak mniemam, nocna towarzyszka nie wyglądała źle, ale sam fakt jej obecności obok mnie trochę zemdliła. A najciekawszą rzeczą było to, że byłem w pełni ubrany. Rozejrzałem się po mieszkaniu - kurwa - nie było moje. Rzuciłem się na leżącą obok łózka kołdrę i w pośpiechu zacząłem szukać telefonu. Wreszcie małe urządzenie wpadło w moje ręce, a ja jedynie zacisnąłem szczękę. 
- Ja pierdolę... - wydukałem z siebie, kiedy na ekranie wyświetliła się godzina siedemnasta. Miałem trzy godziny, żeby ogarnąć to gdzie jestem, siebie i dotrzeć na posterunek. Żadnej z tych rzeczy nie chciało mi się robić, ale obowiązki wzywały. Podszedłem powoli do ciemnowłosej dziewczyny i dotknąłem jej ramienia zewnętrzną stroną ręki.
- Żyjesz? - zapytałem, a kiedy tylko się ocknęła powoli zacząłem cofać się w stronę drzwi. 
- Już idziesz? Aaron poczekaj... - wymamrotała i zaraz znowu poszła spać.
- Aaron? - zrobiłem zdziwioną minę, ale najwidoczniej nawet po pijaku potrafię zachować zdrowy umysł i nie zdradzać swoich danych. Wygiąłem jeszcze plecy w łuk, aby je trochę naprostować i otworzyłem nowoczesne drzwi. Korytarz, kuchnia i łazienka - całe ubrudzone we krwi, wymiocinach i jeszcze jakichś bliżej nieokreślonych płynach. Wzdrygnąłem się i czym prędzej opuściłem mieszkanie. Klatka wyglądała też nowocześnie, co coraz bardziej mnie dziwiło. Minuty mijały, a ja nadal próbowałem opuścić budynek. Wreszcie udało mi się wyjść z tego pełnego drzwi labiryntu. 
~*~
Złapałem się za głowę, kiedy zakładałem mundur. W lustrze zauważyłem jedynie rany na klatce i plecach. Całe podrapane i pogryzione, co mogło tłumaczyć ilość krwi w mieszkaniu. Oczywiście musiałem zahaczyć o parę mebli i ubranie, przez co wydusiłem z siebie cichy syk. Na szczęście czekała mnie bardzo miła i spokojna służba, więc mogłem się chociaż trochę odprężyć. A przynajmniej tak myślałem, dopóki do mojego biura nie wbiegła dobrze znana mi blondynka.
- Panie Snakespark mamy wezwanie do napaści. - jak zwykle rozpięła dwa pierwsze guziki w koszuli, ale tak jak zwykle, patrzyłem się jej prosto w oczy. 
- Dobra zostańcie tu, sam sobie poradzę... - wstałem z małym grymasem bólu, ale starałem się zachować poważną twarz. Zawiedziona pracownica odwróciła się na pięcie i powędrowała do swojego biura. 
~*~
Blond czupryna mieniła się w blasku księżyca i szczerze - miałem wielką nadzieję, że to właśnie ją będę musiał aresztować. Chwilę później moje oczekiwania stały się prawdziwe. Chwilę zastanawiałem się, czy nie dać jej po prostu go zabić, ale zaraz podbiegłem i wykręciłem jej dłoń na tyle, że rewolwer upadł na ziemię. Szybko założyłem jej kajdanki, jednak ta w jakiś sposób zdołała się wydostać. Mała, biedna istotka wpadła na świetny pomysł kopnięcia mnie i ucieczkę. Parę metrów dalej zdołałem na nią skoczyć i przygnieść do ziemi. 
- Może zaprosisz mnie pierw na kolację? - zapytała z cichym prychnięciem na co jedynie wykręciłem jej nadgarstki i podniosłem do pionu.
- Jeśli bardzo chcesz. - pchnąłem ją biodrami do przodu, aby wreszcie zaczęła iść. Spojrzała na mnie spod byka na co tylko szeroko się uśmiechnąłem. 

Ivy? :3

552 słów = 55 pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz