kwietnia 29, 2024

Od Kaia CD Yassina

    Dzisiejszy dzień był dla młodego dialida czymś nowym i nieznanym. Jego partnerka postanowiła zrobić mu małą niespodziankę i zabrać go nad jedno z pobliskich jezior. Nie miał nawet możliwości odmówić, ponieważ Thaola uparła się i nie miała zamiaru tak łatwo odpuszczać. Bywała bardzo uparta, a wymówka w kwestii pracy wcale nie działała. Dlatego zgodził się, choć nie był w najlepszym nastroju, ale co mógł poradzić, gdy kobieta siłą ciągnęła go do auta? Ciężko westchnął, zajmując miejsce na tylnych siedzeniach taksówki, po którą sam musiał zadzwonić. Chociaż taksówka, to chyba złe określenie. Rodzice Thaoli byli bardzo nadopiekuńczy, więc miała ona własnego kierowcę, szofera. Zwał jak zwał. Najważniejsze, że był transport, za darmo i bez większego przemęczania się. Choć Kai mógłby w każdej chwili znaleźć się nad jeziorem, gdyż niejednokrotnie tam przebywał. Jednak nie chciał psuć całego planu swojej kobiety. 

    Dotarcie na miejsce nie zajęło im za wiele czasu, szczególnie że przez ostatnie dni przesiadywali w rodzinnym domu Firebane'a. Dzięki temu mieli trochę więcej spokoju i chwili dla siebie, ponieważ Kai miał dość swojego brata, który zaniedbywał jego konia. Chociaż pracownicy dobrze się sprawowali, to mimo wszystko - lepiej, jak ktoś mu bliższy się nią zajmie. No ale, to nie jest teraz ważne. Odchrząknął, kiedy ręce Thaoli wędrowały po jego klatce piersiowej i brzuchu. Nie lubił, gdy kobieta pozwalała sobie na więcej... szczególnie w cudzym towarzystwie. Niebieskowłosa prychnęła, ale ostatecznie przytuliła się do ramienia Kaia, ciągle gadając o tym, że skoro jest ciepło, to muszą więcej robić takich wypadów. Już pomijając fakt, że nie zdołali jeszcze tam dojechać i się rozłożyć, to ona planowała kolejne takie wyprawy. Cicho westchnął, a następnie oparł głowę o szybę auta, spoglądając na krajobraz, który niejednym zapierał dech w piersi. Dla niego w tej resztce natury nie było nic nadzwyczajnego. Nawet nie miał ręki do roślin, a co dopiero miałby się zachwycać czymś tak prostym. Nie rozumiał zachwytu roślinnością, dla niego było to nudne, dziwne. Kiedy w końcu dojechali, Thaola wręcz wyskoczyła z auta, co nie jest nawet przenośnią. Kobieta była tak szczęśliwa i zachwycona ze swojego pomysłu, że ciężko było utrzymać ją przy sobie. Nawet nie przejął się, gdy prawie się przewróciła. Czasami trzeba pilnować jej każdego kroku, bo może sobie zrobić krzywdę. Jednak szofer od razu zareagował, pytając, czy wszystko jest w porządku, na co dialid przewrócił oczami. 
    Nie trzeba było długo czekać, aby Kai zaczął pomagać swojej partnerce w rozłożeniu koca i rozstawieniu kilku talerzyków z różnymi deserami lub owocami. Postawiła na słodkości. To nie tak, że mu to nie odpowiadało, ale... liczył na coś bardziej sycącego. Narzekać nie mógł. Dlatego przysiadł na kocu, obok kobiety, która z radością spoglądała na taflę wody, z której co jakiś czas wyskakiwały ryby. 
- I co? Podoba Ci się? - spytała, przenosząc spojrzenie na dialida, a w jej oczach widać było dziecięcą radość. Uśmiechnął się delikatnie, przytakując głową na jej pytanie. Tyle wystarczyło, aby go pocałowała, a następnie sięgnęła po talerz z ciastem i podała Kaiowi. - Sama zrobiłam! - oznajmiła, niemalże wpychając kawałek słodkości do ust mężczyzny, który nawet nie zdołał niczego powiedzieć. 
    Spędzili nad jeziorem dobre dwie godziny. Była dopiero piętnasta, a może i szesnasta, więc cały dzień przed nimi. No, przynajmniej taki był zamiar, ponieważ w pewnym momencie zaczął dzwonić telefon mężczyzny. W pierwszej chwili, bez większego zastanowienia, odrzucił połączenie, nawet nie sprawdzając, kto próbował się dodzwonić. Jednak urządzenie wciąż dzwoniło, więc niechętnie je odebrał. 
- Kurwa, na chuj Ci ten telefon? - to były pierwsze słowa, które usłyszał po drugiej stronie słuchawki. Prychnął na to, więc jego brat postanowił kontynuować. - Kazałeś zająć mi się D... Dooooo...
- Dyori. - dokończył Kai.
- No, dokładnie! Wracając. Poszedłem do stajni i... cóż. - mruknął, ciężko wzdychając. - Jakaś kobieta odjeżdżała na niej. 
- Chyba sobie żartujesz. - odparł Kai, ale niestety, jego brat nie robił sobie żartów. Niemalże od razu się rozłączył i spojrzał na Thaolę. - Wybacz, innym razem dokończymy piknik. Mam pewną sprawę do załatwienia. 
    Nie czekał na jej odpowiedź, a raczej na to, że powie, aby z nią został, a tę sprawę załatwi innym razem. Znał ją aż za dobrze, może to był czas dla nich, w końcu ostatnimi czasy ją zbywał. Nikt nie mówił, że związek jest prosty, prawda? Nieważne. Niemalże od razu użył swojej mocy, aby znaleźć się pod domem. Jego brat wręcz nerwowo krążył przy stajni, trzymając się za głowę. Pierwsza myśl Kaia: dobrze mu. Uważał, że mężczyzna powinien się stresować. Wszyscy dobrze wiedzą, jakim oczkiem w głowie jest Dyori. 
- Gdzie jechała? - zapytał.
- W stronę miasta. Raczej daleko nie potruchtała... chyba. - Luther brzmiał bardzo łagodnie, co raczej nie było w jego zwyczaju. Jednak to teraz nieważne. - Jeden z psów ich śledzi. Właśnie wyleciała na główną drogę. 
    Niemalże od razu postanowił się tam udać, ale był o chwilę za późno, gdyż złodziej zdołał zniknąć za drzewami lasku niedaleko. Upierdliwiec. No nic, trzeba dalej próbować. Jednak nie wiedział, którędy dokładnie będzie jechać, czy nagle nie zmieni kierunku, a może sama ma moc, która ją zamaskuje? Kwestia prób i błędów. Ciągle się teleportował, mijając się ze swoim celem o dobre kilka metrów, ale one przeważały, bo nim znalazł się przed nią, ta zdołała znowu uciec. Dlatego podążał za nią, docierając aż do miasta. Zachował może i większy dystans, gdyż w mieście zdecydowanie ciężej mu się poruszało za pomocą swojej mocy. Tu mógł na kogoś wpaść, tu kogoś pchnąć, tu ktoś go. Wolał ten kawałek pokonać sam. Chwilowo obiekt zniknął z grzbietu konia, mógłby sam wskoczyć na Dyori, ale dokładnie wiedział, jak to się skończy - klacz się spłoszy, zrzuci go i ucieknie. Szedł w kierunku swojego celu, przepychając się przez tłum ciekawych gapiów, które zebrały się wokół zwierzęcia. Wszyscy w końcu zaczęli się przesuwać, a pomiędzy ludźmi słychać było tylko szepty, że idzie syn Luciusa. Pokonał ostatnie metry między nimi, aż znalazł się przed jakimś mężczyzną. Z tego, co mu wiadomo, to była kobieta. Już miał się rozejrzeć, ale nieznajomy przemówił, co tylko spowodowało większe nerwy u zabójcy. Tami na szyi Kaia niemalże od razu zasyczała. Nie chciał, aby kolejne zwierzę uciekło, więc położył rękę na głowie węża. 
- Mogę co najwyżej napuścić na Ciebie psy za kradzież konia. - odparł, a następnie skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej, gdy wyczuł, że wąż się uspokoił. Przyglądał się nieznajomemu przez dłuższą chwilę, analizując go i szukając czegoś, co mu się nie spodoba. Cała jego osoba nie przypadła mu do gustu, w końcu trzyma jego konia. 
- Ależ jaką kradzież? - zaczął z lekka roześmiany, aczkolwiek dało się wyczuć nutę zdenerwowania. - Piękna klacz, ładne umaszczenie, no i sprzęt w gratisie! Idealnie! Nie sądzisz? Trzydzieści tysięcy to za dużo? To... może... - zaczął się zastanawiać, rozglądając się po okolicy. - Dobra, dwadzieścia tysięcy i jest Twoja!
- Jest więcej warta, to raz. A dwa, nie wydajesz się zbyt pewny? - zapytał, a nim złodziej, czy nie złodziej, trzymał jego konia, więc teraz można powiedzieć, że to złodziej; znalazł się tuż przed jego twarzą. Mężczyzna lekko się wzdrygnął, cofając się. - Handlowanie nieswoim towarem jest surowo karane. Szczególnie na środku rynku, bez zgody władz miasta. 
- A, to tylko jednorazowa okazja! Więcej takich nie będzie. No ale, skoro nie chcesz... nalegać nie będę. To żegnam! - czarnowłosy zawrócił, lecz klacz nie drgnęła, wręcz szarpała się z nim. - No chodź... - mruknął, nieco mocniej ciągnąc zwierzę, które zaparło się w miejscu. 
    Kai oglądał ten nieśmieszny teatrzyk. Nie miał chęci na żarty, a co dopiero robić coś na oczach wielu mieszkańców. Dlatego położył dłoń na szyi klaczy, a następnie przeniósł całą trójkę w inne miejsce, mniej zatłoczone, Gdzie trafili? Sam nie wiedział za bardzo, kiedyś tu był, ale czy to ważne, w jakiej części Ianiferii się znajdują? Nieznajomy z lekka zaskoczony rozglądał się po okolicy, albo ją rozpoznał, albo nie. Niezbyt to interesowało dialida.
- Oddasz ją czy nie? - zapytał, spoglądając na mężczyznę. Resztki cierpliwości w nim pozostały, a to oznaczało jedynie kłopoty dla jego wroga. 
- Hej, hej! Spokojnie! - mężczyzna wciąż trzymał klacz, jednocześnie szukając jakiejś drogi ucieczki. - Ja tylko jestem sprzedawcą. Szybka sprzedaż i będzie po wszystkim. Także wiesz... mogę zejść do dzie... piętnastu! Tak, do piętnastu tysięcy. To cena ostateczna. - dalej trwał przy swoim. 
    Dialid ciężko westchnął, spoglądając na nieznajomego z politowaniem. Nie miał siły się dalej w to bawić. Choć to jego koń, to już chciał mieć święty spokój od osoby, która postanowiła się zabawić jego kosztem. Ciężko westchnął, ponownie przenosząc ich, ale tym razem do własnego domu. Nie było to może i najmądrzejsze posunięcie, ale nie miał przy sobie pieniędzy. Klacz została odprowadzona do stajni, gdzie czekała służba, a młody panicz wrócił ze "sprzedającym" do domu. Nieznajomy zagwizdał, kiedy szedł za Kaiem w głąb rezydencji. 
- Niech Cię lepiej ręce nie świerzbią. Hogan nie będzie zadowolony z takiego wybryku. Nie po to jest zawarty kontrakt. - oznajmił mężczyzna, spokojnym krokiem przemierzał długi korytarz. Bogactwo aż się przelewało, ale to nie on projektował ten dom. A jeśli chodzi o kwestie tego, skąd wiedział o tym, że to jeden z ludzi Hogana. Cóż, przez cały ten czas zastanawiał się, skąd może kojarzyć tego mężczyznę, gdyż nieraz gdzieś jego twarz mu mignęła. Znaku od Scars nie da się pozbyć, a Kai jest osobą spostrzegawczą i wiele rzeczy potrafi zauważyć. W dodatku, będąc całkowicie szczerym, to tylko mafia portowa takie cyrki odstawia, więc od razu połączył kropki. Czarnowłosy stanął w miejscu, na co dialid od razu zareagował, samemu przystając. - Ruszaj się, jak chcesz dostać pieniądze. 
- Czemu myślisz, że jestem z mafii? - zapytał, aby po chwili ruszyć dalej za dialidem. 
- Nikt nie ma tak głupich pomysłów, jak wy. Co nie zmienia faktu, że jak znajdę prawdziwego złodzieja, to sam jej głowę zetnę. - odpowiedział.
    Dotarli do pokoju mężczyzny, gdzie wszystko było idealnie ułożone, pościel złożona, nic nie było na wierzchu, nawet ubrań jego kobiety. Zapewne służba wszystko pochowała, ale to teraz nieważne. Wziął portfel z szafki, a następnie wyciągnął kilka banknotów, które wcisnął nieznajomemu. 
- Mam nadzieję, że nie do zobaczenia. - po tych słowach wyrzucił mężczyznę z rezydencji.
    Cóż, miał nadzieję, że naprawdę więcej go nie zobaczy... problem był taki, że nie minęło parę dni, a sytuacja znowu miała miejsce. Dyori znowu została skradziona, a Kai znowu trafił na tamtego mężczyznę. Gdyby był, to chociaż miesiąc... dwa... najlepiej rok. A nie zaledwie kilka dni. Nawet się nie odzywał, po prostu odebrał klacz i wrócił z nią do domu. Najgorsze w tym wszystkim był fakt, że cała ta mantra powtarzała się przez dobre dwa tygodnie. W końcu Lucius się dowiedział o tym incydencie, więc stawił się osobiście u Hogana, co nie zwiastowało niczego dobrego. I to nie tak, że Kai się poskarżył ojcu. Nie, wręcz przeciwnie, sam mu mówił, że wszystko jest w porządku i sytuacja jest pod kontrolą. W końcu... tamten typ, chyba Yassin. Tak się przedstawił, jeśli dobrze pamięta, sam kilkukrotnie przyszedł z Dyori pod drzwi. Czy z własnej woli, czy nie, oddał klacz, ale nie chciał powiedzieć, dlaczego zawsze trafia w jego ręce. Problem był taki, że jeżeli rozpęta się piekło między Scars a Angels, to wybuchnie kolejny konflikt w Ianiferii, to może być bardzo ciężko. Dlatego mężczyzna udał się z własnym ojcem, aby sprawdzić, czy tym razem trafi na jakąś poszlakę. No i miało być dobrze, ale Yassin dorwał Kaia chwilę przed tym, nim zdołał wejść do biura, czy czegoś takiego, które należało do Hogana. 
- Czego znowu chcesz? - westchnął różowowłosy, spoglądając na mężczyznę, który albo był zestresowany, albo tylko udawał. Ciężko było to odróżnić, bo potrafił dobrze grać. 

Yassin? 

1864 słów = 186 pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz