kwietnia 09, 2024

Od Sabara CD Verosity

 Starał się nadrabiać miną. Specjalnie siedział z nogą założoną na nogę, podpierał się na podłokietniku, pozorując, że jest zrelaksowany i czuje się zupełnie swobodnie. Plan może by wypalił, ale Sabar grał tak kiepsko, że chyba pies by się nie nabrał.

Yassin, pomyślał, tłumiąc westchnienie. Yassin nadawałby się do tego zadania doskonale. Odnalazłby się w pretensjonalnie urządzonej restauracji, potrafiłby rozmawiać z bajecznie bogatą i nieprzyzwoicie atrakcyjną właścicielką luksusowej galerii sztuki w Landivor. Błyszczałby dowcipem, zabawiał rozmową, sypał urokiem osobistym jak z rękawa. Zręcznie załatwiłby całą sprawę, sprzedałby obraz, na zakończenie jeszcze stuknąłby się z Serpens kieliszkiem, żeby uczcić spotkanie i zawarcie obopólnie korzystnej transakcji.
Ale Yassina już nie ma w porcie, dodał w myśli. Po tragedii na Jokaście przestał przyjmować zlecenia, odsunął się od Scars, zajął swoimi sprawami. Teraz mało kto wie, gdzie przebywa, często zmienia miejsce pobytu, trudno złapać z nim kontakt, ponadto stanowczo odmawia objęcia jakiejkolwiek funkcji na którymkolwiek statku, nie chce wracać na morze. Hogan, zniecierpliwiony kaprysami swojego podwładnego, parę razy przyparł go do muru. Yassin, nie mając za bardzo wyjścia, podporządkował się głowie mafii, ale w absolutnej ostateczności i z dramatycznym teatrzykiem w tle. Khalil też się w końcu o syna upomniał. Musiał się bardzo wściec, żeby Yassin przychylił się do jego woli, choćby częściowo, z wywróceniem oczu i wielką łaską.
Sabar się zastanowił. Spodziewał się, że Serpens może zadać takie pytanie, przygotował wcześniej zgrabną odpowiedź. Musiał tylko okiełznać własne zażenowanie, pozbierać myśli i przypomnieć sobie, jak miał to rozegrać.
— Ostrożność w tej sytuacji jest zrozumiała — odpowiedział, ważąc słowa, co jakiś czas robiąc pauzę. — Nie istnieją powody, dla których nie mogłaby pani obejrzeć obrazu osobiście. Obecność fachowca, którego rolą będzie pomoc przy ocenie stanu dzieła, również nie powinna być kłopotem. O ile, oczywiście, wybierze pani osobę rzetelną, dyskretną i godną zaufania. Jeśli jest pani realnie zainteresowana obrazem, zapraszam na wizytę w porcie w Lucade. Chętnie zaprezentuję „Młodzieńca” na żywo.
Sabar gratulował sobie w myśli, że udało mu się wypowiedzieć tyle okrągłych zdań pod rząd, do tego zupełnie bez zająknięcia.
— Port w Lucade — powtórzyła Serpens wolno, z uśmiechem na wargach podkreślonych diabelską czerwienią. Spojrzenie ciągle miała poważne i skupione. — Wcale nie tak blisko. Przyznam, panie Bermejo, że jestem nieco zawiedziona, że nie przywiózł pan do Landivor obrazu ze sobą.
— Góra rzadko udziela pozwolenia na transport cenniejszych dzieł sztuki — wyjaśnił. — Ryzyko przechwycenia lub uszkodzenia jest zbyt wysokie.
Zamilkli na moment. Kelner przyniósł im po kieliszku, nalał wino na samo dno, jakby tylko do degustacji.
— Góra? — zainteresowała się Serpens, gdy zostali we dwoje. Trzymała szklaną nóżkę między dwoma palcami, leniwie kołysała jasnożółtym płynem. Delikatny ruch wystarczał, by złote bransoletki lekko podzwaniały.
— Moi przełożeni.
— Ach tak. Nie jest pan właścicielem obrazu — bardziej stwierdziła niż zapytała.
Kelner nie zabrał butelki ze sobą, Sabar skwapliwie z tego skorzystał. Uznał ilość zaserwowanego mu wina za absurdalną, dolał sobie tyle, ile uznał za stosowne, czyli pod sam czubek. Ale słodkie gówno, ocenił, robiąc ważną minę, trzymając kieliszek w dystyngowanym geście podpatrzonym od starszego mężczyzny ze stolika obok. Sabar, pijąc, w ogóle się nie krępował, w przeciwieństwie do Serpens, która zdążyła co najwyżej zamoczyć usta.
— Jestem tylko uniżonym pośrednikiem — zgodził się.
Jeśli Serpens była wrażliwa na punkcie etykiety i towarzyskich konwenansów, świetnie panowała nad mimiką, nawet nie drgnęła jej powieka.
— Okażę przesadną ciekawość, jeśli zapytam, w czyim interesie pan przybywa i kogo reprezentuje?
Na to pytanie także był przygotowany. Według opracowanego wcześniej scenariusza, powinien teraz albo przekonująco skłamać, albo zręcznie uniknąć odpowiedzi. Może nawet spróbowałby sprzedać Serpens jakąś bajkę dla grzecznych dzieci, ale misternie uknuty plan na spotkanie już dawno spalił na panewce, sprawa, na jego wyczucie, raczej była przegrana. Uznał, że na tym etapie nie ma sensu już fatygować się i próbować kręcić, kłamał zresztą beznadziejnie, a Serpens nie wyglądała na osobę, która łyknęłaby byle bzdurkę. Wyłożył kawę na ławę.
Obrócił głowę, pokazał się z profilu, zaczesał włosy do tyłu, żeby mieć pewność, że kolczyk z kotwicą, symbolem mafii portowej, będzie dobrze widoczny. Przyklasnął sobie w myśli, jak pięknie to rozegrał, bo przecież nic Serpens nie powiedział i, jeśli sprawa się wyda, nikt nie będzie mógł pociągnąć go do odpowiedzialności za nieuzasadnione mielenie jęzorem.
Uśmiech na ustach Serpens trochę zgasł, spojrzenie stężało, zrobiło się chłodniejsze. Kobieta patrzyła na Sabara długo. I równie długo milczała.
— Cóż. Rozumiem.
Sabar był świadomy, że poprowadził spotkanie raczej kiepsko. I że gdyby Hogan go dzisiaj widział, zmyłby mu głowę i karnie zdegradował do roli okrętowego pucybuta albo obieracza ziemniaków. Ale to nie jego wina do końca, tak? Nie pisał się na to zadanie, wiedział, że się nie nadaje, że będzie klapa.
Przestał przejmować się obrazem, zaczął przejmować się rachunkiem. Zastanowił się, czy jeśli się ładnie pouśmiecha, Serpens zechce go uregulować.
Kelner przyniósł przystawki. Sabar nie miał pomysłu, jak zabrać się za jedzenie dania, które zamówił głównie dlatego, że zdał się na gust Serpens, bo wybrała je jako pierwsza. Raczył się winem, udawał bardzo tym procederem zajętego, w międzyczasie podglądając, jakimi sztućcami Serpens zamierza rozegrać zawartość swojego talerza.
— Będę zainteresowana poznaniem historii obrazu — zapowiedziała. — Szczególnie okoliczności, w których pan i pańscy towarzysze weszli w jego posiadanie. Oraz czy był to proceder moralnie wątpliwy.
— Hm. — Sabar poczuł w sobie przebłysk pirackiej ambicji, przeszło mu przez myśl, żeby trochę przybajdurzyć. Niestety, po raz kolejny tego dnia okazało się, że nie jest najkreatywniejszą osobą pod słońcem i, jeśli odtwarzanie wcześniej wymyślonych scenariuszy idzie mu średnio, to stwarzanie nowych na poczekaniu już w ogóle chujowo. — Był.
— Proszę mówić dalej. — Serpens patrzyła na niego spod półprzymkniętych powiek przedłużonych cieniem. — Zamieniam się w słuch.
 Nie mogę udzielać szczegółowych informacji... — Dyskretnie obejrzał sztućce. Naśladując ruchy kobiety, spróbował przystąpić do jedzenia. — ...mogę jedynie zapewnić, że nikt nie zgłosi wobec obrazu roszczeń, zakup nie narazi nikogo na prawne kłopoty, w szerszej perspektywie nie wynikną z tego żadne nieprzyjemności. Transakcja będzie poufna i pozbawiona ryzyka. — Uśmiechnął się, mrugnął. — Jeśli zdecyduje się pani szybko, może nawet uda mi się załatwić mały rabat. 

 Vera? 
970 słów = 97 pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz