kwietnia 21, 2024

Od Chelsei CD William'a

    Dzisiejszy dzień był pełen sprzeczności w uczuciach czarnowłosej kobiety. Czuła się rozdarta, a jednocześnie pusta. Nie potrafiła określić, czego w tym momencie potrzebowała. Ciszy, spokoju i zwierzyńca? A może jednak towarzystwa przyjaciół? Ciężko było jej to określić. Z jednej strony potrzebowała chwili dla siebie, ale wiedziała, że jeśli na to pozwoli, to ponownie zamknie się w sobie. Tego jej nie trzeba, mimo iż doskonale zgrywa twardą i pewną siebie kobietę, to w głębi duszy ukrywa się mała, bezbronna dziewczynka, która nie może pokazać, jak naprawdę się czuje. A jeśli chodzi o drugą stronę, to przebywanie wśród najbliższy pozwoli szybciej jej dojść do siebie, aczkolwiek będzie to kwestia dobrej gry aktorskiej. Każdy miewał chwile słabości, a ona nie lubiła tego pokazywać. Czasami sama gubi się w tym, kim tak naprawdę jest. Życie wiele ją nauczyło, więc uważa na każdy krok, jaki wykonuje. 
    Nie chcąc o tym myśleć, rozpoczął się temat psa, którego, jak się okazało, William miał zamiar zaadoptować. Zwierzak wydawał się podekscytowany tym, co się właśnie działo. To dość duży przełom. Nie był za długo u Chelsei, ale zdołał szybko się zaaklimatyzować. Był odpowiedni dla wielu rodzin, ale jednak świadomość, że ten pies potrzebował dużo czasu na naukę, a także długie spacery... cóż, nikt się nie odzywał, była głucha cisza. Jednak to dobrze, nie potrzebowali podobnej traumy, jaką nabawiła się Koko, która koniec końców skończyła z Larą. W końcu jej ciocia postanowiła wszystkiego dopilnować, a Chelsea miała co jakiś czas je sprawdzać. Chodziła po mieszkaniu Williama, przyglądając się zdjęciom, na których był widoczny z różnymi osobami. Wizualnie wiele się nie zmienił, ale jednak dziura po stracie najbliższych pozostała. Poniekąd go rozumiała, żadne z nich nie miało za prosto w swoim życiu. Chociaż na pierwszy rzut oka różnią się pod wieloma względami, to jednak ich przeszłość jest dość zbliżona. Nie chciała tego roztrząsać, widziała, jak mężczyzna reaguje na pytania. Wydawały się dla niej delikatne, ale niestety, dla niego takie nie były. Dlatego przerwała to, szarpiąc za bluzę mężczyzny, aby przyciągnąć go do siebie i zamknąć w delikatnym, przyjacielskim uścisku. Nie była wylewna, nie była typową przylepą, która uwielbia bliskość. Jednak potrafiła czasami wyjść poza swoją strefę komfortu. Nie jest idealną przyjaciółką, ale na tyle, na ile potrafi... stara się. 
    Całe napięcie postanowił przerwać Ozzy, trochę po fakcie, ale miał dobre intencje. Dwójkę rozbawiło zachowanie psa, którego czarnowłosa pogłaskała po głowie. Wierzyła, że będzie mu tu znacznie lepiej. Jej dom jest tymczasowy, rzadziej jest na stałe, chociaż miała kilka zwierzaków, które były u niej do końca swoich dni. To były najcięższe chwile dla niej, ale zawsze była obok. Odchrząknęła, a następnie sięgnęła do torebki, w której miała papiery. Nie ma co tego przedłużać. Dlatego usiedli w salonie, gdzie William w spokoju wypełniał cały formularz, co jakiś czas zerkając na swoją towarzyszkę, która oglądała to, co miał na wystawie na komodzie. Była ciekawska, trzeba to wybaczyć. Ozzy kręcił się wokół kobiety, przynosząc ciągle kurczaka, aby ta mu rzuciła go w głąb domku. 
- Pamiętaj, żeby nie dawać mu mokrej karmy. - oznajmiła, opierając się plecami o komodę, aby nawiązać kontakt wzrokowy z mężczyzną. - No... chyba, że lubisz sprzątać. Będzie po niej rzygać. Czasami może mieć srakę... zależy. 
    Dialid pokiwał głową, kończąc podpisywanie ostatniego kwitka, który zwrócił kobiecie. Posłała mu delikatny uśmiech, odbierając kartkę. Następnie zrobiła zdjęcie, aby przesłać od razu do schroniska. Na dniach pojedzie osobiście, ale teraz musieli być poinformowani o adopcji. Mogli wracać do jej mieszkania. Jednak, jak po złości, zaczęła odczuwać silny ból głowy. Zapewne spowodowane to było przez to, o czym myślała... no, a tak poważnie, to nie jadła dzisiaj. Nie licząc jabłka. 
- No, to by było na tyle. - stwierdziła, kładąc dłoń na prawej stronie twarzy. - Można wracać. - dodała, spoglądając na dialida, który przeciągał się z Ozzym. Psiak był w dobrych rękach, a to najważniejsze. 
- Wszystko w porządku? - usłyszała, a nim się zorientowała, znalazła się na rękach mężczyzny. - Halo? Chelsa? Żyjemy. - mówił ciągle do kobiety, aby ta przypadkiem mu nie zemdlała. 
- Postaw mnie. - mruknęła, wiercąc się. Nie lubiła być noszona na rękach, wolała czym prędzej stanąć na nogi. No. I jak stanęła, tak na nowo znalazła się w ramionach dialida. Świat nieco zwolnił, a po chwili zaczął się kręcić. A nim można było się zorientować, llux zemdlał. 
    Czarnowłosa ocknęła się po około 30 minutach, we własnym łóżku, a nad nią sterczała trójka, dyskutując o czymś. Wydawało jej się, że coś było nie tak. Nie czuła prawej strony ciała. Nawet nie była w stanie ruszyć palcem, a co dopiero dłonią czy całą ręką. 
- Co dzisiaj jadła? - pytanie ze strony Eve.
- No jabłko..a? - mruknął Dylan, marszcząc brwi. - Nie wiem, praktycznie nic nie zjadła od tamtego incydentu. Raczej od tego nie powinno być aż tak żle? Prawda? - naciskał na swoich towarzyszy, którzy byli tak samo zieloni w kwestii medycyny, jak lluxowie. 
    Kobieta chciała się odezwać, ale nie mogła. Czuła uścisk na gardle, jakby ktoś trzymał w tym miejscu rękę i chciał pozbawić ją nie tylko głosu, ale i tlenu. A nim się trójka zorientowała, że ta się przebudziła, to znowu straciła przytomność. 
    Po dobrych dwóch godzinach, towarzystwo znalazło przyczynę. W końcu musieli poszukać przyczyny, a skoro jadła dzisiaj jabłko, czy tam jabłka, wracając. Jak się okazało, w owocu... inaczej. Owoc pochodził z dziwnego miejsca, ponieważ środek nie był jasny, a ciemny jak smoła. Porównali to z innymi jabłkami w mieszkaniu i tylko to, które zjadła Chelsea, było czarne, bo nie zjadła nawet całości. Nie było to nic normalnego, wskazywało jedynie na to, że mogło być albo zatrute, albo chuj wie. A do drzwi ktoś zapukał, nikogo się tutaj nie spodziewali, więc Dylan spojrzał przez wizjer, ale nikogo nie było, poza dziwną paczką. Ostrożnie uchylił drzwi i wziął rzecz do środka. Eve od razu zabrała przedmiot. W środku była ampułka, a do tego dołączono jakiś liścik. 
"Pomszczę wszystkich Vilanova. To drugie ostrzeżenie, kolejne skończy się znacznie gorzej. ~T.V."
    Te inicjały były zbyt dobrze znane Dylanowi. Doskonale wiedział, że wujek mimo braku umiejętności magicznych, nadrabiał wszystko swoją wiedzą. Tworzył wiele, różnych rzeczy. Od trucizn po lekarstwa. Tyle przynajmniej było wiadome z zapisków dziadka, które rodzeństwo miało w posiadaniu. Dlatego mężczyzna był bardziej niż pewien, że to będzie coś, co pomoże jego siostrze. Nie myśląc za wiele, zabrał ampułkę i znalazł się tuż przy kobiecie, aby podać jej coś, co równie dobrze mogło ją zabić. William z Eve nie zdołali zareagować, ale na szczęście, Dylan dobrze trafił, że to pomoże. Przynajmniej tym razem. Chelsea zaczęła się wybudzać i tym razem nie czuła tego nieprzyjemnego uścisku na gardle. Wszystko wydawało się być dobrze. Mogła ruszać całym ciałem. Wszystko czuła. A wewnątrz odczuła ogromną ulgę. Nim jednak zdołała usiąść, została obalona przez Eve i Dylana, którzy przeżywali stan kobiety. William jako jedyny dał jej odetchnąć po tak "długim" śnie. Kobieta poklepała dwójkę, starając się jakoś wydostać z tego uścisku. 
- Narobiłaś nam strachu, ale to chyba znaczy tylko tyle, że nie będzie spokoju. - stwierdził Willy, kładąc dłoń na głowie czarnowłosej. Kobieta spojrzała na niego spod byka. Nienawidziła, jak ktoś dotykał jej włosów. Jednak dialid się nie zraził, jedynie delikatnie pogładził ją, ciężko wzdychając. Zabrał rękę, zostawiając jej włosy w spokoju. 
    Przez dobre dwadzieścia minut towarzystwo dyskutowało o tym, skąd nagle wziął się wujek rodzeństwa, skoro od ostatniego incydentu był spokój. William miał się czegoś dowiedzieć od policjantów, a przynajmniej spróbować. Eve rozłożyła ręce, bo nie mogła obecnie korzystać ze sprzętu, ale również spróbuje czegoś poszukać, może jej się uda. Dochodziła czwarta, więc powinni byli się rozdzielić, jednak goście stwierdzili, że zostaną na noc, tak w razie czego. Ozzy przy okazji mógł skorzystać z ostatniej nocy ze swoimi psimi przyjaciółmi. Nadal będzie ich widywać, to wiadome, ale nie będzie z nimi spać ani się bawić, gdy będzie miał na to ochotę. Jednak Chelsea nie mogła zasnąć, mimo iż dochodziła powoli piąta. Siedziała w łóżku, patrząc na okno, za którym było jeszcze ciemno, lecz niedługo zacznie świtać. Ciężko westchnęła, głaszcząc swoją ukochaną kotkę, która jej towarzyszyła. Czasami zapominała, że potrafiła być kochana i opiekuńcza. Wtuliła twarz w futro pupila, ale po chwili zwierzak odskoczył i zaczął syczeć w kierunku cienia. 
- Nie musisz mnie pilnować. - mruknęła kobieta, a przez to dialid wyszedł ze swojej kryjówki. Poklepała miejsce obok siebie. 
- O czym tyle myślisz? - zapytał, co nieco ją zaskoczyła. Słabo się uśmiechnęła. 
- W sumie, to o moich rodzicach. - przyznała, ponownie biorąc kotkę na nogi. - Czasami chciałabym cofnąć czas i zmienić ten bieg wydarzeń. Przeżyliby najważniejsi, a nie dwójka, bezbronnych i bezradnych dzieci. Czasami... czasami wolałabym zginąć niż pamiętać całe piekło, jakie mnie spotkało. - oznajmiła, a czując, jak jedna, pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, prychnęła nie z rozbawienia, a bezradności. 
- Dzięki temu, że przeżyłaś, to masz teraz swój zwierzyniec i dajesz im schronienie, chronisz inne życia. Gdyby Ciebie nie było, to wiadomo, każdy może być takim domem tymczasowym, ale spójrz na to z tej strony, że Twoi rodzice raczej nie byliby zadowoleni z Twojego gadania. Zapewne byliby dumni, że mają taką dojrzałą córkę. - stwierdził, przysiadając się do towarzyszki. - Pewne rzeczy powinny być takie, jakie są. Zmienianie ich może nie przynieść zamierzonego skutku. 
- Nie wiem, czy byliby szczęśliwi, że ich córka zabija. - westchnęła, przecierając policzek. - Nieważne, zapomnij o tym. - mruknęła, zsuwając się nieco ze swojego miejsca, aby się położyć na boku. Puściła Kisę, która otarła się o Williama, a następnie zeskoczyła z łóżka i wyszła z pokoju. Mężczyzna położył dłoń na włosach Chelsei, delikatnie je gładząc. Dzięki temu udało jej się szybko zasnąć, w końcu jutro czeka ich intensywny dzień. 

William?

1555 słów = 156 pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz