kwietnia 21, 2024

Od William'a CD Chelsei

      Powrót do "normalnego życia" okazał się trudniejszy, niż wyobrażał to sobie William, który im dłużej siedział na kanapie w swoim domu, tym bardziej zamykał się w sobie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, przez co przeszedł, czego się dowiedział i czego się dopuścił. Oparł się łokciami o kolana, chowając twarz w szorstkie dłonie, ciężko westchnął, po czym podniósł zmęczone spojrzenie na fotel naprzeciw niego, na którym siedział w pełni zrelaksowany Bahamut.
— Pierwszy raz tak przeżywasz morderstwo. — powiedział spokojnie demon, delikatnie poprawiając kosmyki ciemnych włosów — Coś się stało? — zapytał, lecz bardziej odruchowo niż z zainteresowania stanem Williama.
— Gdy wiele lat żyjesz w świadomości, że Twoja żona umiera przez bombę, a tak naprawdę sam ją zabijasz własnymi rękoma. — po chwili odpowiedział i oparł się o oparcie kanapy, ponownie nawiązując kontakt wzrokowy z demonem — W sumie to Ty to zrobiłeś. — prychnął, unosząc kącik ust.
— Zgadza się i uważam, że powinieneś się z tym pogodzić, bo użalanie się nad sobą nie przywróci jej życia. — odpowiedział jednym tchem — Nie wiem, napij się albo idź do burdelu, zresetuj się. — dodał, aby po chwili wrócić do ciała mężczyzny.
Pomysł z klubem wcale nie był złym pomysłem, szczególnie że brunet lubi od czasu do czasu oderwać się od rzeczywistości. Po chwili namysłu spojrzał na swój zegarek, cicho westchnął, po czym wstał, żeby przygotować się do wyjścia. Jego wyborem był jeden z lepszych klubów, gdzie mógł kulturalnie się napić, użyć kilku mocniejszych wziewów czy pobić kilku cwaniaków. Koniec końców, jego wyprawa do klubu kończyła się tak samo, jak większość poprzednich, czyli urwaniem filmu.
       Kolejne dni mijały już spokojniej, wiele rozmawiał z rodzeństwem Vilanova, szczególnie z Dylanem, gdzie głównie wymieniali się informacjami związanymi z ich sytuacją w domu, jak się czują, czy nikt ich nie nachodzi itp.
Kontakt z rodzeństwem urwał się w momencie, gdy Conley dostał zlecenie na "rogatą kobietę", która odpowiadała za śmierć wielu młodych mężczyzn. Nieuchwytna dla policji oraz oddziałów specjalizujących się w łapaniu tego typu istot, lecz brunet nie należy do żadnej z tych organizacji, przez co jego zadanie wyglądało na banalne. Dopaść kobietę i zabić, lecz był jeden haczyk — potrafi ona czytać w myślach, co za tym idzie, nie można myśleć o jakiejkolwiek zbrodni. Gdy dialid ujrzał jej fotografie, wiedział, że jego myśli będą zaprzątnięte zdecydowanie czymś innymi, na co delikatnie uniósł kącik ust.
Rogata, bo tak została nazwana przez policję, przesiadywała w domu publicznym i oddawała siebie w bardzo wysokich cenach, co dla Williama nie było problemem, choć nie pojawił się tutaj, żeby się zabawiać, a wypełnić dobrze płatne zlecenie. Trafił do dobrze wyposażonej loży, w której było zaskakująco czysta i schludnie, choć znając życie, wielu ludzi się tędy przewija. Na środku pomieszczenia stała wcześniej wspomniana kobieta, która zmierzyła wzrokiem pewnego siebie dialida, przegryzając delikatnie swoje wypukłe usta. Jej oczy w moment zabłysnęły, więc nie trzeba było dłużej czekać na dalszy rozwój akcji. Taniec erotyczny, pokaz dominacji ze strony kobiety, a gdy chciała więcej, demon agresywnie chwycił ją za róg, wstał z kanapy i przyszpilił ją plecami do ściany. Widząc, że jej się to spodobało, kontynuował, delikatnie dociskając ją swoim ciałem, jednocześnie składając kilka pocałunków na jej szyi. Gdy wyczuł, że kobieta straciła jakąkolwiek czujność, spokojnym, lecz zdecydowanym ruchem, sięgnął do kieszeni spodni po automatyczną strzykawkę ze środkiem usypiającym, którą od razu podał niczego świadomiej kobiecie. Gdy utraciła przytomność, a jej ciało zaczynało być wiotkie, ostrożnie ją chwycił i położył na podłogę. Upewnił się, czy aby na pewno żyje, a gdy jej puls był wyczuwalny, zajął się sobą. Zasiadł na kanapie, odpalił papierosa, głęboko się nim zaciągając, chwycił za komunikator i dał znać tajnym siłom policji, że ich Rogata została schwytana. Nie czekał długo na pojawienie się mundurowych, szybko doszły do niego odgłosy ostrzeżeń i rozkazów z ich strony, a gdy weszli do loży, upewnili się, że dialid nie jest uzbrojony i siedzi spokojnie na kanapie.
— Co z nią zrobicie? — spytał brunet z czystej ciekawości.
— Aż tak namotała Ci w głowie? — zaśmiał się krótko inspektor Oliver Davis, z którym zdążył nawiązać pozytywne relacje.
— Nie. — wzruszył ramionami, patrząc na kobietę obojętnym spojrzeniem. — Pytam z ciekawości. — dodał, nawiązując kontakt wzrokowy z policjantem.
— Wielu ludzi zabiła z zimną krwią, bez żadnego celu. — mówił, szykując czek dla dialida — Śmierć poprzez truciznę lub testy w laboratorium. — odpowiedział, wręczając zapłatę.
— Polecam tę pierwszą opcję, kobieta potrafi namieszać w głowie. — powiedział, przyjmując czek, a gdy oby dwoje byli kwita, pożegnali się kiwnięciem głowy. William wycofał się do ciemnego zakamarka loży, zerknął raz jeszcze na kobietę na noszach, po czym zniknął, oddalając się od miejsca akcji.
Można stwierdzić, że takie "spokojne" zlecenie uspokoiło demona, być może nawet pomogło otworzyć się na nowo. Dlaczego? Bo nie zabił, oddał policji i ma czyste sumienie, że zadziałał zgodnie z prawem, to jednak nie oznacza, że William stanie się dobrym obywatelem Ianiferii i będzie chodził do spowiedzi, nic z tych rzeczy. Jednak kilka następnych dni wolał pozostać sam ze sobą, żeby oczyścić umysł z negatywnego uroku rzuconego przez kobietę.
Gdy para przyjaciół postanowiła odwiedzić rodzeństwo Vilanova, dialid został miło przywitany przez Chelsea, która od razu rzuciła się w jego objęcia, czego się nie spodziewał. Oczywiście odwzajemnił uścisk, poczuł lekką ulgę na sercu, lecz czuł, że coś bardzo złego się stało ze strony rodzeństwa. Po chwili rozmowy wszystko było jasne, przez co mężczyzna nerwowo ruszał nogą i sięgał po paczkę fajek, lecz nagła zmiana tematu ze strony czarnowłosej lekko wybiła go z myśli. Po chwili namysłu opowiedział o sytuacji z Sukubem, pomijając oczywiście część erotyczną, przyznając się, że współpracuje z policją, a dokładnie z Oliverem Davisem.
— Myślisz, że możesz im ufać? — spytała czarnowłosa, która wyglądała na zainteresowaną tematem.
— Nie ufam im, lecz dobrze wiem, jak oni działają i jakie mają procedury, sam przecież byłem w tajnych siłach zbrojnych. — odpowiedział spokojnie, lecz wewnętrznie nadal odczuwał irytację sytuacją Chelsea — Na finanse nie narzekam. — dodał krótko, spoglądając na Eve.
— U mnie bez zmian. Nadal siedzę w sieci, walczę z wirtualną przestępczością, zdarza mi się pozbawić kogoś życia, ale to raczej rzadkość. — powiedziała z delikatnym uśmiechem na twarzy, lecz widać było, że jeszcze przeżywa sytuację z Burtem. Nikt się tego nie zdziwił.
— A co do psa, myślę, że jestem gotów go zabrać. — stwierdził Willy widząc, że jasnowłosa nie ma nic więcej do powiedzenia. — Eve zadeklarowała się pomóc w sytuacji, gdy nie będzie mnie dłuższy czas w domu, ale to bardzo rzadko będzie miało miejsce. — dodał, gładząc siedzącego przed nim czworonoga.
— Dobrze, a masz dla niego imię? — uśmiechnęła się delikatnie czarnowłosa, choć było widać, że jest to trochę wymuszony uśmiech.
— Ozzy pasuje do niego idealnie. — odpowiedział po chwili namysłu, lecz był pewny, co do imienia.
W przypadku Williama oraz Chelsea procedura adopcyjna była o wiele mniej skomplikowana, głównie dlatego, że się znali już kilka ładnych miesięcy, lecz sprawdzenie domu bruneta było obowiązkiem. Eve z Dylanem zgodzili się pozostać w domu z resztą zwierzyńca, natomiast para przyjaciół z psem udała się do auta zastępczego bruneta. Droga do jego domu nie trwała długo, choć mieszkają w innych miastach. Spokojnie wjechał na teren, zamknął bramę i pozwolił czworonogowi zapoznać się z terenem zielonym, do którego będzie miał pełny dostęp. Po chwili weszli do domku, a raczej do jednej części bliźniaka, gdzie w drugiej części mieszka oczywiście Eve. Ozzy wyglądał na zadowolonego i zaciekawionego jednocześnie, gdyż duże legowisko, zabawki oraz para misek były przygotowane wyłącznie dla niego.
— Przygotowałeś się. — rzekła Chelsea, rozglądając się po dużym salonie. — I widać, że już mu się podoba. — dodała, obserwując owczarka.
— Cieszy mnie to. — uśmiechnął się lekko, sięgnął po pilot, żeby uruchomić kominek i delikatnie zmniejszyć siłę białego światła. — Chcesz się czegoś napić? — spytał, gdy kobieta przyglądała się wiszącymi na ścianie zdjęciom.
— Nie, dziękuję. — odpowiedziała, nie odrywając wzroku od ślubnego zdjęcia Conleya. — Mało się zmieniłeś. — dodała, spoglądając na przyjaciela. — Tylko więcej siwych włosów się pojawiło.
— To z nerwów. — odpowiedział pół żartem, pół serio, po czym podszedł do kobiety — A tutaj masz Eve w czarnych włosach, bo stwierdziła, że skoro jest dialidem, to musi być na czarno. — dodał z uśmiechem na twarzy — Ale to było.. Dwadzieścia lat temu może...
— To też Ty? — spytała nagle, widząc rozbawionego Williama ze swoim również szalonym rodzeństwem.
— Tak... — powiedział krótko — To byłem ja i reszta rodziny Conley. — dodał niego ciszej.
— Nigdy nie mówiłeś, co się z nimi stało. — zerknęła na bruneta. Widać było, że jest to dla niego ciężki temat, ale nie zamierzał pozostawić czarnowłosej bez odpowiedzi.
— Starszy brat opuścił kraj przed wojną, reszta zniknęła, jak kamień w wodę. — mówił, jednocześnie próbując nie wybuchnąć negatywną energią, która z każdym słowem narastała jeszcze bardziej. — Do dzisiaj nic o nich nie wiadomo, szukałem, lecz na marne. — odsunął się kilka kroków od fotografii, widać było, że nie wie, co dalej mówić, gdyż wiele słów cisnęło mu się na język.
Czarnowłosa zauważyła reakcję Williama i raczej nie chciała mieć tutaj kolejnego pokazu jego złości, przez co postanowiła zareagować. Podeszła do niego, chwyciła za bluzę, szarpnęła, odwracając go przodem do siebie i przytuliła. Po prostu przytuliła tak, jak wtedy przy przywitaniu się. Szybki oddech dialida uspokoił się, dzięki czemu jego myśli zaczęły się układać, a negatywna energia przechodził w odmęty jego umysłu. Delikatnie odwzajemnił uścisk, lecz i tym nie cieszyli się za długo, gdyż Ozzy postanowił o sobie przypomnieć, latając z piszczącą kaczką wokół pary przyjaciół.
— Dziękuję. — szepnął do ucha kobiety, która tylko delikatnie się uśmiechnęła, co było czuć po jej ruchu policzków.

Chelsea? c:

1530 słów = 153 pkt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz